czwartek, 16 kwietnia 2015

MediEvil

Sony zawsze potrafiło wypuścić na rynek tytuły, które były zupełnie inne. Gry, które miały coś, co skłaniało ludzi do kupna ich konsol. Nie inaczej jest w przypadku opracowanej przez oddział z brytyjskiego Cambridge platformówce o interesującym tytule



MediEvil




Kolejna platformówka? Jest rok 1998 i na rynku gier na konsolę PSOne jest monopol na tego rodzaju gry; większość wydawanych tytułów to właśnie zręcznościowe gry akcji i ciężko jest go zawojować. Mieliśmy już okazję szybować sympatycznym fioletowym smokiem, wirowaliśmy zabawnym jamrajem, pędziliśmy piekielnie szybkim jeżem. To te właśnie gry królują na obecnej generacji i trzeba wytoczyć pokaźnych rozmiarów działo, żeby pozostawić po sobie jakiś namacalny ślad. SCEE postawiło przed sobą nie lada wyzwanie, od którego zależeć będzie swoiste „być albo nie być” firmy w królestwie zaliczania kolejnych etapów, których poziom trudności ciągle wzrasta. 
Sony wkroczyło na arenę ze swoim platformerem (Spyro został co prawda wydany przez SCEA, ale nie była to gra ich autorstwa) w ciekawym stylu. Wszyscy oferowali swoimi produkcjami bajkowe, niemal dziecięce klimaty, dawali możliwość kierowania protagonistami, których każde dziecko mogłoby powiesić na ścianie pod postacią plakatu, Sony natomiast stanęło naprzeciw wszelkim utartym już schematom i zagrało piłkę w odwrotną stronę, wydając grę, gdzie klimatowi daleko do bajkowego, a głównym bohaterem jest… szkielet. Czy był to samobój, a może sprytna zagrywka otwierająca drogę wolną do bramki? Przekonajmy się!



Czy te oczy mogą... no, dobra.



Fabuła w grach zręcznościowych nie jest elementem najbardziej istotnym, toteż dostajemy tytuły, w których jakiś zły pan zrobi coś równie niecnego, a my, jako ultra mocny bohater wpadamy „jak Zdzicho i niszczymy towarzycho”, ratując przy tym cały świat; zło zawsze przegrywa. Ale co, jeśli „bohater”, którym sterujemy, jest pozostałością po największym w historii pośmiewisku miasta, które bronił? Sir Daniel Fortesque, bo tak nazywa się struktura kostna, którą przyjdzie nam kierować przez kolejne kilka godzin, jest - a raczej była – dowódcą armii miasta Gallowmere, który to zginął w bitwie o miasto z głównym antagonistą produkcji - złym czarnoksiężnikiem Zarokiem, na samym jej początku. Bitwa skończyła się dla niego w mgnieniu oka… przebitego strzałą. Król Gallowmere ze wstydu tuszuje wszystko i do wiadomości publicznej tworzy zupełnie odwrotną historię – Dan pozbawia życia Zaroka, a ginie dopiero po bitwie. Fortesque ogłoszony zostaje czempionem i definitywnym bohaterem królestwa i zostaje pogrzebany na wieki, wieków… no, niezupełnie. 
Sto lat później, w roku 1386, uważany za zmarłego, ale żyjący w ukryciu Zarok wraca, aby ponownie stanąć do walki o Gallowmere i położyć kres idiotycznym, zniesławiającym go legendom. Wskrzesza więc gallowmerskiego herosa, aby ostatecznie rozprawić się z nim w pojedynku.



Gra w takiego pinballa byłaby trochę przytłaczająca.




Tytuł oferuje nam przeszło dwadzieścia bardzo zróżnicowanych etapów, które przyjdzie nam eksplorować. Głównym celem w danym etapie jest zdobycie Kielicha Dusz, który to należy uprzednio napełnić duszami pokonywanych wrogów. Mamy zatem procentowy wskaźnik wypełnienia kielicha, wzrastający z każdym pozbawionym życia nieżywym zombie. 
Wrogów pojawiających się w grze jest sporo i są zróżnicowani. Mamy zatem podstawowych maruderów, krążących ospale po cmentarzyskach, mamy szarżujących na nas, sporych rozmiarów nieumarłych, przyjdzie nam stawić czoła duchom w rycerskich zbrojach, goblinom, zmierzymy się też ze skrzydlatymi demonami. Po zebraniu kielicha i ukończeniu etapu przenoszeni jesteśmy do Holu Bohaterów, gdzie widnieją statuy największych herosów Gallowmere, ale naszej oczywiście tam nie ma. Celem naszego jednookiego przyjaciela jest zwrócenie sobie honoru i szacunku bohatera miasta. Za każdy kielich dostajemy możliwość rozmowy z jednym z posągów, co skutkuje otrzymaniem nowej broni, lub też złota albo butelek życia, dodających nam kolejny pasek energii.



Gra oferuje sporych rozmiarów arsenał, rozszerzany wraz z postępami w grze. Mamy miecze, możemy strzelać z łuku i kuszy, rzucać sztylecikami i oszczepami, magicznych piorunów też nie zabraknie. W amunicję zaopatrywać się będziemy w sklepach porozrzucanych po etapach. Wystarczy podejść do podobizny goblina na ścianie, aby zacząć zakupowy szał. Na niektórych poziomach przyjdzie nam spotkać bossów. Projektanci puścili tutaj wodze fantazji i będziemy mieli okazję powalczyć m. in. z wielką dynią, czy też z demonem, który powstał z… witraża.



Produkcja wbrew pozorom nie należy do najprostszych; obfituje w różne zręcznościowe etapy „skakane” i umysłowe łamigłówki, których przebrnięcie nie raz sprawi wiele problemów. Będziemy musieli wydostać się z genialnie zaprojektowanego labiryntu, do którego kluczem jest rozwiązywanie ciekawych zagadek słownych rodem z „Odysei”, zagościmy też na pirackim statku-widmo pełnym zabójczych pułapek, trafimy do wariatkowa, gdzie nasze umiejętności bitewne zostaną poddane próbie, zmierzymy się ze strachami na wróble na polu kukurydzy i jeszcze raz przemierzymy pole bitwy o Gallowmere; każdy etap jest zupełnie inny i ukończenie go wymaga wykonania coraz to ciekawszych czynności, bowiem nie każdy etap kończy się na zebraniu kielicha. Będziemy musieli odnaleźć smocze klejnoty, dzięki którym uda nam się zdobyć smoczą zbroję, wejdziemy w posiadanie talizmanu, którym możemy przyzwać wiedźmy i wiele, wiele więcej.



Z taką dynią wygrałbyś każdy konkurs. Albo i nie.




Na szczególne wyróżnienie zasługuje humor, którym tytuł ten został obficie skropiony, począwszy od samego wyglądu głównego bohatera, na zabawnych sytuacjach kończąc. Podskakując Danielem, możemy uderzyć czaszką w sklepienie, co wyda zabawny dźwięk głuchego kliknięcia. Rozbrojony Dan wyrwie w epickim stylu własną rękę i zacznie nią okładać wrogów. Śledząc wątek fabularny niejednokrotnie trafimy na genialnie zredagowane kwestie, podszyte czarnym humorem, nagrane przez naprawdę dobrych aktorów. Pozbawiony żuchwy Fortesque zamiast mówić wydaje z siebie zabawne pomrukiwania i postękiwania. Od strony dźwiękowej MediEvil również prezentuje się dobrze. Eksplorację etapów urozmaicać nam będą przyjemne dla ucha, baśniowe melodie. Graficznie, nie jest to może absolutna rewelacja, chociaż trzyma poziom i oprawa pasuje do ogólnego zamysłu gry.

--

MediEvil to zdecydowanie jedna z najbardziej pomysłowych i elektryzujących gier zręcznościowych na rynku. Przyciąga swoją odmiennością i obecnością nietuzinkowych rozwiązań. Kościotrup sterowany przez gracza jest uroczy. Ludzi przyciąga coś, czego jeszcze nie było i nie inaczej jest w przypadku produkcji od studia Cambridge. Zdecydowanie polecam fanom gatunku, ale i niezainteresowani zręcznościówkami gracze powinni znaleźć w tym tytule coś dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz