Twierdza Sony Entertainment skrywa wiele tajemnic. Jedną z
takich tajemnic jest banda szaleńców z Santa Monica. Dlaczego akurat szaleńców?
Nie widzę lepszego określenia dla ekipy, która stworzyła serię gier o zacnym
tytule God of War. Po ogromnym sukcesie części pierwszej i jeszcze większym
zysku, który przyniosła kontynuacja, czas na zwieńczenie trylogii. Fani
spartańskiego kapłana stwierdzili, że po miażdżących poprzednich odsłonach nie
uda się stworzyć już niczego, co mogłoby ich zaskoczyć. Czy mieli rację? Panie
i panowie, zasiądźcie wygodnie w fotelach i przygotujcie się na przyjście
legendy -
God of War III
Gra zaczyna się w zgodzie z Hitchcockiem - na początku jest
istna eksplozja, a potem napięcie stopniowo rośnie. Kierowanie zespołem tym
razem przypadło Stigowi Asmussenowi, po niespodziewanym odejściu Cory'ego
Barloga, który nadzorował prace nad częścią drugą. Dzięki temu każda gra z
serii ma innego reżysera. Pod względem merytorycznym jest to istny
majstersztyk, opowieść przedstawiona w produkcji jest zupełnie niesamowita i -
epicka. Pierwsze kilkadziesiąt minut rozgrywki można by spokojnie wkleić do innego
tytułu jako ostatni epizod finałowy, ale w przypadku Boga Wojny, jest to tylko
wprowadzenie do gry. Fabuła rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym
zakończyła się część druga. Kratos z pomocą Tytanów wspina się na górę Olimp,
by ostatecznie dokonać upragnionej zemsty na Zeusie. Już wtedy w oczy rzuca się
ogromny rozmach produkcji, do którego przyzwyczaili nas koledzy z Sony.
Zaczynamy na grzbiecie Gai – jednego z ogromnych Tytanów, którzy właśnie są w
trakcie zdobywania boskiego wzgórza. Ich rozmiary zapierają dech w piersiach –
synowie Uranosa i Gai są przeogromni. Po raz pierwszy w branży zdecydowano się
na utworzenie czegoś tak niesamowitego. Krótko mówiąc, są to ogromne, ruchome
lokacje, a w połączeniu ze znacznie usprawnionym autorskim silnikiem
graficznym, zdolnym wygenerować pory na skórze twarzy Ducha Sparty, robi to
piorunujące wrażenie. Docieramy więc do szczytu wzgórza, ale cały plan bierze w
łeb i spadamy prosto do rzeki Styks. Tym razem w ten sposób tracimy wszelkie
moce i umiejętności – dusze płynące rzeką zrywają z nas wszelkie oznaki
witalności.
Artworki, równie genialne, jak sama gra.
Grafika – wszyscy mówią, że to nie jest ważne. Mylą się.
Historia ta nie byłaby równie dobra, gdyby nie niesamowite efekty graficzne,
jak np. genialne rozmycia w ruchu czy też jeszcze lepsze tekstury otoczenia, o
deszczu już nie wspominając. God of War II wyciskał sto dwadzieścia procent z
wysłużonej już wtedy dwójeczki. God of War III nie pozostaje w tej kwestii
dłużny i nie zostawia na PS3 suchej nitki. Pod względem grafiki tytuł ten
mógłby spokojnie konkurować o najwyższy stopień podium wśród wszystkich
platform. Kratos wygląda tutaj jak żywy, mimika twarzy i jego ruchy to
absolutna perfekcja. Lokacje – od początku był to nieodparty element, z którym
identyfikowana jest ta seria. Od dawna już czułem głód. Głód mistrzowsko
przemyślanych widoków, które sprawią, że zaniemówię. Zaspokoić go mogła tylko
jedna produkcja i właśnie tak się stało. Tego nie da się opisać; to trzeba zobaczyć.
Będzie nam dane wspinać się po ogromnym łańcuchu, łączącym królestwo Hadesa,
boga świata umarłych z samym Olimpem. Nie ominiemy wspaniałego pojedynku z
Kronosem w Tartarze, miejscu mitycznej wojny bogów z Tytanami. Nie raz zabłądzimy
w Labiryncie Dedala, który ma za zadanie osłonić Pandorę przed niepowołanymi
osobami, takimi jak nasz protagonista. Przyjrzymy się również
architektonicznemu geniuszowi ogrodów Hery. Zawitamy w sypialni Afrodyty, gdzie
czeka nas, eee… minigierka (kto grał w poprzednie części, zapewne będzie
wiedział, jakiego rodzaju QTE można się tam spodziewać).
Poznaj Kratosa, mojego nowego asystenta w gabinecie
dentystycznym.
Quick Time Events. Przepełnione akcją i brutalnością, znowu
zachwycają oko. Myślałem, że Kratos nie będzie w stanie masakrować swoich
wrogów w bardziej wymyślny sposób; myślałem, że będzie to zwyczajnie
przeniesione z drugiej części i zaimplementowane w części trzeciej. Tymczasem
po raz kolejny spotyka mnie miłe zaskoczenie – Spartiata morduje, łamie,
skręca, patroszy, nacina, amputuje, a wszystko to w zupełnie nowy i świeży
sposób. W przypadku bossów jest to zupełnie inna sprawa – morderca Aresa
wykazuje się tutaj niebywałą siłą i nadludzkimi wręcz umiejętnościami, które
pozwoliły mu dostąpić zaszczytu bycia Olimpijczykiem. Kratos bardzo bystro i
inteligentnie pozbawia życia nierzadko kilkudziesięciometrowe kreatury,
sprytnie wykorzystując elementy otoczenia i różne niecne techniki. Jest więc
dużo skakania, „fruwania”, owijania łańcuchami Ostrz Wygnania, ciskania
wielkimi stworami o ziemię, miażdżenia ich słabych punktów i wiele, wiele
więcej.
Legolas ze mnie żaden, ale łuk mam lepszy!
Nowości spotkały również oręż, którym bohater masowo
rozciera na drobny pył kreatury Olimpu. Posiekamy zatem wrogów za pomocą
wspomnianych już Ostrz Wygnania, rozerwiemy się trochę, używając Szponów
Hadesu, przylutujemy nie raz Nemejskimi Rękawicami, zerwanymi prosto z rąk
Herkulesa, oślepimy wrogów za pomocą Głowy Heliosa, boga Słońca (tutaj ciekawy
nowy system, który został zaimplementowany do gry – możemy za pomocą tej głowy
oświetlać sobie drogę i odkrywać skrzynki, których normalnie nie widać – w
miejscu takiej skrzynki znajduje się coś na podobiznę mirażu górnego z
dodatkiem złotych światełek), poszyjemy również z Łuku Apolla. Wachlarz
dostępnych nam ruchów nie został znacznie zwiększony, ale uległ kosmetycznym
zmianom. Skrzynki nadal są te same – można zebrać orby czerwone, używane
standardowo do usprawniania przedmiotów, zielone – odnawiające pasek energii
Ducha Sparty, oraz niebieskie – uzupełniające braki w pasku energii magicznej.
Nowością są skrzynki z białą omegą – jest to połączenie energii magicznej z
czerwonymi orbami do usprawniania broni. Nie ma już skrzynek żółtych, z energią
do Szału Sparty. Tym razem nabijamy sobie ją sami, a tryb można włączyć nawet
przy połowie wypełnienia paska. Kratos dobywa wówczas niesławnego Ostrza Olimpu
i w szaleńczej furii sieka wszystko, co stoi na jego drodze i jest chwilowo
nietykalny.
Kici kici, czy jakoś tak.
Mięsa armatniego również nie brak – mamy podstawowo
żołnierzy Olimpijskich, mamy też coś na podobiznę Syren z drugiej części, mamy
też zamieniające nas w kamień Meduzy. Nowością jest Chimera – dziecko Tyfona i
Echidny, stwór o ciele kozy, głowie lwa i ogonie, będącym wężem. Walka z nią
podzielona jest na trzy etapy, gdzie najpierw pozbywamy się ogona bestii, a
potem w efektowny sposób przebijamy głowę jej własnym rogiem. Wszystko to
doprawione jest hektolitrami krwi, ujęciami, którymi nie powstydziliby się
czołowi reżyserowie z największych filmowych wytwórni świata, oraz genialnymi
ruchami Kratosa, który z niesamowitą gracją i lekkością pozbawia stwory życia.
O bossach nie mam zamiaru wspominać – nie chcę psuć nikomu rozrywki. Mogę
jedynie zapewnić, że nikt nie będzie zawiedziony.
Nie takich wyrostków się kładło.
Oprawa audio to kolejny mocny punkt produkcji (czy ma jakieś
słabe punkty? O tym później). Podczas eksploracji świata gry, ta raczy nas
świetnymi, orkiestrowymi kawałkami z perfekcyjnym, męskim chórem. Podczas walki
tempo muzyki znacznie wzrasta, dodając wszystkiemu jeszcze większej dynamiki i
efektowności. Dźwiękowo gra plasuje się na szczycie całej serii. A skoro mowa o
dźwiękach – potwory jęczą, warczą i wyją w jeszcze bardziej realistyczny
sposób, wszystko genialnie ze sobą współgra. Cieknąca ze stworów na posadzki
krew też świetnie brzmi.
Błędy? Nie spotkałem. Gra jest perfekcyjna pod każdym względem, jak mało która.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to długość kampanii, która mogłaby być
trochę dłuższa. W gry tego typu chciałoby się grać cały czas, nieustannie.
Animacja przez cały czas zachowuje genialną płynność, nie zwróciłem uwagi na
żaden moment, w którym niekomfortowo by się grało z tego powodu.
--
Podsumowując, God of War III to pozycja obowiązkowa. Mogę
poręczyć nawet, że jest to produkcja, dla której kupuje się konsolę, i jeżeli
ktoś tak zrobił, na pewno nie popełnił błędu. Lokacje zatykają, zapierają dech
w piersiach, miażdżą, skręcają, poniewierają i zostawiają nas z oczami na
wierzchu i otwartymi ustami. Bossowie to dzieło sztuki. Sterowanie Kratosem –
pierwsza klasa. Historia? Absolutny hit i genialne zwieńczenie trylogii. Miód?
Spływa go z ekranu więcej niż wody z Niagary. Podchodziłem do gry z
przeczuciem, że więcej się już nie da, że wszystko już widziałem. Okazało się,
że jednak można.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz