Stało się. Moja przygoda z piątą odsłoną serii Grand Theft
Auto dobiegła końca. Siedzę teraz i zastanawiam się, próbując rozplątać kłębek
myśli okraszonych wrażeniami. Do tej produkcji podchodziłem z lekką dozą
sceptycyzmu, jako że czytałem kilka niezbyt przychylnych opinii i zastanawiało
mnie, czy będę odczuwał to samo podczas rozgrywki. Zapraszam zatem do lektury
mojego raportu z wycieczki po San Andreas.
Wszyscy zastanawiali się, gdzie tym razem umiejscowiono przygody kolejnego
protagonisty. Na forach dyskusyjnych wrzało od debat. Kiedy Rockstar ujawnił
pierwszy trailer, rozpętała się istna burza. Jak to? San Andreas? A to co?
Tommy Vercetti jako główny bohater, a tamten czarnoskóry? To też główny
bohater? Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje. Potem pogłoski, że będzie
lokalizacja w naszym biedą płynącym, zacnym państwie. No po prostu świetnie!
Tylko o co tak naprawdę chodzi? Kilka trailerów i setki postów ze spekulacjami
co do daty premiery później, do sklepów trafia
Grand Theft Auto: V
Na początku skupmy się na protagoniście, a raczej... trzech. No, nie powiem -
nie zanosiłem się od zachwytów, kiedy dowiedziałem się o planach Rockstara co
do kolejnego bohatera w swojej serii. Zawsze dążono do tego, aby gracz miał
możliwość jak najlepszej identyfikacji własnej osoby z postacią, której
poczynania zależą od jego decyzji. Jak zatem trójka bohaterów ma to ułatwić? Do
tego pojawiła się informacja, że przełączać między nimi nie będzie system, a my
- w dowolnym momencie. Na PS3? Przecież ładowanie kolejnej postaci w zupełnie
innym zakątku mapy potrwa wieki. Ale były też plusy takiego obrotu spraw -
misje z możliwością jednoosobowej kooperacji trzech bohaterów
tworzą duże pole do popisu i sporo ciekawych scenariuszy. No, zatem - jak to
faktycznie wygląda?
Przełączanie działa naprawdę sprawnie i szybko, nie musimy zbyt długo czekać na
możliwość objęcia kontroli nad kolejnym koleżką. Kamera ucieknie wtedy wysoko w
powietrze i przeniesie się nad teren, na którym znajduje się docelowa postać.
Ciekawym elementem takiego przełączania się są bardzo fajne losowe wydarzenia,
które obejmują naszych bohaterów. Dla przykładu - przełączając się z jednej
postaci na drugą możemy przejąć kontrolę w trakcie pościgu policyjnego, czy też
być świadkiem normalnych czynności, takich jak jedzenie, spanie, wychodzenie od
znajomego i tym podobne. Na misjach, kiedy postaci znajdują się przy sobie,
przełączanie jest natychmiastowe, a kamera w ciekawy sposób mknie znad jednego
protagonisty do drugiego. Jak to działa na misjach - o tym później.
Obrobiliśmy Biedronkę! To nie wystarczająca rekomendacja?
...Co z tego, że nie ma tam bramek?!
Pierwszą postacią, którą przyjdzie nam poznać, okazuje się lekko podtatusiały
gość, który na pierwszy rzut oka przypomina... Tony'ego Soprano. Nie wiem, czy
poszło to celowo, czy nie - strzał w dziesiątkę! Michael De Santa, bo tak
nazywa się opisywany właśnie protagonista - jest specem od skoków na banki.
Należy do pewnej ekipy, która nigdy nie zalicza wpadek. Poznajemy go w North
Yankton - stylizowanym na Alasce, zasypanym śniegiem zadupiu. Właśnie
przeprowadzają skok na jakiś miejscowy bank. No właśnie - wszystko idzie
dobrze, dopóki się nie skrewi. No i pierwszy raz właśnie ekipie przytrafia się
wpadka - miejsce zostaje momentalnie obsypane glinami z całego stanu, zupełnie,
jakby ktoś wcześniej dał im cynk o robocie. Wywiązuje się strzelanina, Michael
i inny człowiek zostają ranni, trzeci z nich ucieka (co się okazuje, to również
jeden z grywalnych bohaterów). Dalej zobaczycie sami, nie chcę zdradzać
szczegółów fabularnych. Okazuje się, że cały ten epizodzik miał miejsce
dziewięć lat przed wydarzeniami z gry. Postać ta jest zrobiona kapitalnie - jej
wymowny wygląd, świetna gra aktora głosowego, kapitalnie spisane dialogi. Jego
relacje z wypaczoną do szpiku kości rodzinką mogłyby wypełniać kolejne odcinki
siódmego sezonu Rodziny Soprano. Ani przez chwilę nie byłem zdegustowany czy
zażenowany takim „zapożyczeniem” - według mnie kapitalnie tworzy to klimat i
pozwala w mgnieniu oka wchłonąć w postać, co na pewno dobrze rokuje na bliską
przyszłość spędzoną z tym tytułem.
Słyszałeś? W piątej części ma być trzech grywalnych
bohaterów!
Drugim bohaterem, którego losy skrzyżują się nam w fabularnej warstwie
produkcji, jest niejaki Franklin Clinton. Postać zupełnie odmienna od Michaela
- czarnoskóry chłopak z tej części Los Santos, w której nikt o odrobinie
rozsądku nie pojawiłby się po zachodzie słońca. Chłopak żyje w getcie - tej
części Los Santos, z której wywodzą się dwa największe, rywalizujące ze sobą
gangi - Grove Street Famillies i East Side Ballas. Niestety, batalia toczona
przez Sweeta i CJ'a poszła na marne - zielone ziomki z Grove nic już nie
znaczą, fioletowi Ballas kompletnie przejęli całe terytorium. Franklin to
postać, która nie uległa swojemu otoczeniu - pracuje jako windykator ze swoim
kumplem, Lamarem. Zajmują się tam ściąganiem długów od niewypłacalnych gościów
- zazwyczaj praca ta sprowadza się do wciągnięcia ich samochodu. Clinton żyje w
domu swojej matki z ciotką, która już od dłuższego czasu zachowuje się, jakby
dom był jej. Poznajemy go w trakcie jednej z robót, która jak zwykle, polega na
„odebraniu” dwóch sportowych wózków od kolesia, który myślał, że dług ujdzie mu
na sucho. Frank jest gościem z dużym poczuciem humoru, który jest zdecydowanie
zmęczony znajomymi, którzy nie stronią od różnych używek, co ujemnie wpływa na
ich intelekt. Jednym z ciekawych elementów jest pies Chop, którego posiada
Franklin. Możemy zabierać go na spacery, rzucać mu piłkę, a na misjach użyć
można specjalnej zdolności psa do tropienia. Nie zabraknie również zabawnych
sytuacji związanych z czworonożnym kompanem Franka.
Jesteś pewien, że nie macie już skrzydełek?!
Protagonistą, którego przyjdzie nam poznać najpóźniej, jest dawny kompan z
ekipy Michaela sprzed dziewięciu lat - Trevor Phillips. Gość służył kiedyś w
armii. Wisienką na torcie jest jego psychika, a raczej - problemy z nią. Trev
jest solidnie porąbany, czego wielokrotnie dowodzi podczas rozgrywki. To
właśnie jemu przypadają najbardziej odjechane akcje, kiedy jest wybierany po
przełączeniu - możemy zatem trafić na środek działania, gdzie przytwierdził
jakiegoś człowieka taśmą do słupa pod molo, albo wyrzuca członka motocyklowego
gangu The Lost z mostu. Postać ta wygląda, zachowuje się i mówi w sposób
absolutnie przełomowy - Phillips jest bardzo błyskotliwy i inteligentny, nie
potrafi też panować nad swoimi emocjami i zawsze ma w zanadrzu jakiś
nietuzinkowy tekst lub opinię. Jego słabością są również dojrzałe kobiety, co
odegra w historii dosyć istotną rolę. Grając tym bohaterem nie sposób przewidzieć,
co za chwilę się wydarzy. Zróżnicowanie w bohaterach tego rodzaju to naprawdę
bardzo dobre rozwiązanie, które skutecznie eliminuje nudę czy uczucie
powielania utartych schematów.
W końcu chyba zrozumiała, co to jest ten spalony.
Fabularnie, jak zapewne się domyślacie, piąta odsłona serii GTA skupi się na
skokach na bank. Przed nami dużo roboty, ale nie tylko. Oprócz samych skoków
nie zabraknie również misternego planowania każdego z nich z dwoma ścieżkami do
wyboru - przed każdym skokiem wybrać możemy dwie opcje podejścia - mniej i
bardziej radykalną. Od każdego wyboru zależy rodzaj rzeczy, które będą
niezbędne do wykonania skoku. Mamy zatem zawsze listę rzeczy do zrobienia i
zdobycia, po odfajkowaniu której zabierzemy się za ostateczne dopinanie wszytkiego
na ostatni guzik. Do części planowania należy również odpowiedni dobór ekipy -
zazwyczaj wynająć trzeba jednego kierowcę, jednego komputerowca i jednego
strzelca - od nas zależy, kogo weźmiemy - możemy oszczędzić na ekipie,
ryzykując niepowodzenie akcji, ale nie jest to regułą! Czasami narajenie mniej
doświadczonego członka ekipy nie wpłynie na przebieg operacji, a oszczędzi nam
sporo pieniędzy! Skoki zorganizowane są kapitalnie - świetne, dynamiczne,
przepełnione akcją i adrenaliną wydarzenia. Jak już wcześniej wspomniałem,
niesamowicie dobrze sprawdza się tutaj system przełączania postaci, który w
akcji mieliśmy okazję oglądać na jednym ze zwiastunów. Oprócz skoków, panowie
Houser i Benzies przygotowali nam nie lada zwroty akcji, które zaspokoją głód każdego,
żądnego dobrej historii gracza. Wywleczone zostaną również istotne dla
pozostałych bohaterów grzeszki i brudy protagonistów. Wszystko to składa się na
niesamowitą opowieść, którą po prostu trzeba przeżyć i chciałoby się, żeby nie
kończyła się zbyt szybko. No właśnie - historia jest dosyć krótka. Można było
wpleść jeszcze kilka ciekawych wątków. Również swoistego planowania skoków jest
jak na lekarstwo - brakuje tego w rozgrywce. Poza fabułą nie da się
przeprowadzić już żadnych robót.
Poznajcie pracowników nowo otwartego ZOO! Te bronie to
atrapy... chyba!
Nowości - oprócz wspomnianych już trzech grywalnych bohaterów, nowością jest
zupełnie przebudowany system poszukiwania przez władze. Zrezygnowano już z
legendarnych „sześciu gwiazdek”, co nie do końca rozumiem. Jak można
zrezygnować z jednego z najbardziej rozpoznawalnych elementów gry? To tak,
jakby zmienić tytuł albo napisać go na okładce inną czcionką! Nie uległo
zmianie etapowanie pościgu - jedna gwiazdka to lekkie poszukiwania, a pięć to
brutalna batalia z udziałem wojska i czołgów. Brakowało tego w części czwartej,
wróciło do piątki. Policja stała się jeszcze bardziej zaciekła i chętna do
władowania nam kulki. Pościg może się zacząć po wejściu na zamknięty dla ludzi
teren, taki jak fabryka. Również kradzież auta na ulicy spowoduje, że jeden z
gapiów zadzwoni z komórki na 911. Bardzo usprawniony został system ucieczki -
tym razem trudno jest zakończyć pościg wizytą w klasycznym Pay'n'Spray.
Policja ma oczy i z nich korzysta. Można natomiast zmienić auto, co zmyli
władze, albo schować się w pomieszczeniu czy nawet krzakach (!), co również
spowoduje stracenie kontaktu wzrokowego z podejrzanym. Wszystko to dodaje
więcej realizmu do sfery, która od zawsze irytowała mnie swoją prymitywnością.
W mieście spotkamy zwykłe patrole, na terenach pozamiejskich często widuje się
szeryfów i oficerów na motocyklach, którzy pilnują porządku na autostradzie,
obserwując ją z pobocza. Brakuje mi jeżdżących motocyklistów z szeregów
policji. Niby jest to w grze, a nigdzie na ulicy ich nie spotkasz.
To już nie można w spokoju banku obrobić? Ja mam stadko
darmozjadów do wykarmienia!
Kolejną z nowości i równoważnie kolejną, która niezbyt przypadła mi do gustu,
są niesławne „umiejętności specjalne” naszych grywalnych bohaterów. Nie wiem,
kto na to wpadł i w jakim kierunku chciał wycelować przyszłość serii - za
bardzo zalatuje mi to innymi, niezbyt udanymi grami. Umiejętnością Michaela
jest swoiste spowolnienie czasu, coś na wzór spotykanego w rockstarowskiej
produkcji Max Payne „bullet-time”. Franklin, jako że zajmuje
się ściąganiem samochodów od dłużników, za swój specjał ma również zwolnienie
czasu, ale w odróżnieniu od Mike'a, u którego służyło to przewadze na polu
walki, tak u Clintona sprawia to precyzyjne sterowanie pojazdem. Uruchamiając
jego zdolność, możemy na przykład uniknąć kraksy, która byłaby nie do uchylenia
w normalnych warunkach. Psychopatyczny Trevor potrafi wybuchnąć gniewem i w tej
swoistej białej gorączce kasować wrogów z nadludzką szybkością, stając się
przez chwilę niewrażliwym na obrażenia. Nie wiem, niektórym zapewne przypadło
to do gustu, skoro pomysł trafił do gotowego produktu, ale według mnie jest to
zbędne. Korzystałem z tych „dobrodziejstw” jedynie w momentach, kiedy wymagała
tego ode mnie gra (vide jedno z wymagań na złoty medal w pierwszej misji
Franklina). Nie płakałbym, gdyby element ten w ogóle nie pojawił się w grze.
Rozumiem, że jestem celebrytą, ale żeby tak na ulicy mnie
jupiterem oświetlać?
Ostatnią nowością wartą opisania jest nowy model jazdy i model zniszczeń.
„Nowy, nie znaczy lepszy” - tym razem niestety to porzekadło się sprawdza.
Model jazdy jest jeszcze do przełknięcia - jest taki bardziej zręcznościowy. W
czwórce pojazdy prowadziły się lekko topornie, trzeba było brać pod uwagę
podstawowe czynniki wpływające na jazdę samochodem w prawdziwym życiu. W
najnowszej odsłonie serii pojazdy prowadzą się jak po sznurku - zupełnie, jakby
prowadził je jakiś absolutny mistrz kierownicy. Według mnie sporo ułatwia to
rozgrywkę, której dosyć istotnym elementem jest właśnie prowadzenie pojazdu,
szybkie go prowadzenie - kto bowiem ucieka przed policją przestrzegając
ograniczeń prędkości? Motocykle za to prowadzą się znacznie lepiej niż w
czwartej części - modelowi jazdy bliżej do dodatku The Lost and Damned,
który mieliśmy okazję ograć w przeszłości. Motocykl prowadzi się bliżej
rzeczywistości, gdzie w czwórce zachowanie jednośladu przeczyło wszelkim prawom
fizyki.
Sam park maszyn uległ znaczącym zmianom, i tutaj zmiany te są naprawdę dobre i
pochwalam je w stu procentach. Niektóre z pojazdów przybyły z przygód Bellic'a
w postaci praktycznie niezmienionej - usprawniono jedynie szczegółowość tych
pojazdów - niektóre natomiast zostały stworzone zupełnie od podstaw, a sporo
pojazdów zalicza właśnie swój debiut w tej kryminalnej serii. Pojazdy wyglądają
świetnie - lakier błyszczy się zupełnie, jak w rzeczywistości, efekty dymu z
opon są bardzo dobre, ślady zostawiane przez opony również wyglądają poprawnie.
Można również samemu rozkładać dach w kabrioletach i gasić światła nawet w
nocy. No dobra, prędzej czy później przyjdzie nam rozbić samochód. No właśnie -
jak to wygląda?
Zniszczenia w czwórce były jednym z najbardziej magnetyzujących elementów całej
produkcji. Samochód skasowany o ścianę z dużej prędkości gniótł się po prostu
bajecznie - wyrywało mu połowę przodu, wbijało drzwi pasażera praktycznie pod
samego kierowcę, a koła pod wpływem wgnieceń zjawiskowo blokowały się, co
powodowało świetny pisk opony, do póki nie eksplodowała, odsłaniając gołą
felgę. W części piątej, no, żeby nie być zbyt ordynarnym... zostało z tego
tyle, że są jakiekolwiek zniszczenia. Samochody w porównaniu do poprzedniczki
zachowują się jak czołgi - rozpędzonym na autostradzie SUV-em przygrzałem w
samochód, który jechał z naprzeciwka. Poszły mi przednie klosze i wypadła
przednia szyba. Lakier się trochę podrapał, blacharka trochę pogniotła. Nie
mogłem uwierzyć w to, co właśnie widzę. Skrycie od dłuższego czasu przed
premierą zacierałem rączki na rozbudowanie systemu zniszczeń, który na długo
zapadł mi w pamięci po ukończeniu części czwartej. Niestety, panowie z
Rockstar - element ten skrewiliście po całości.
Jak się bawić, to się bawić, na pociąg wy... ekhm,
spadochron zostawić!
Świat gry zachwyca. Miasto jest genialne pod każdym względem. Piękne budowle,
genialnie złapany kontrast pomiędzy gettem dla biednej mniejszości etnicznej a
przepychem, którego nie sposób nie dostrzec w centrum miasta, z którego wyrasta
dżungla betonowych molochów. Wszystko to wygląda po prostu bajecznie i nie da
się tego dostatecznie opisać słowami - to trzeba zobaczyć, najlepiej z
powietrza - do najnowszej odsłony wróciły statki powietrzne, których tak bardzo
brakowało w części czwartej. Dodatkowo, poza miastem również istnieje spory
kawałek terenu do zwiedzenia - przed nami otworem stają ogromne połacie środowiska,
które po prostu tętni życiem! W lesie spotkać można różnorodne zwierzęta, od
niegroźnych jeleni do morderczych pum, które tylko czekają, żeby chlasnąć nam
szponami przez korpus. Oprócz terenów leśnych przyjdzie nam również zwiedzić
legendarną Górę Chiliad, która jest niemożebnie wysoka. Z góry
możemy skierować widok na praktycznie cały stan San Andreas, i oprócz świateł
odległego Los Santos zobaczyć można również oświetlenie Fortu Zancudo -
swoistej bazy militarnej, która nie jest nawet zaznaczona na mapie. Z drugiej
strony, czeka na nas odpowiednik amerykańskiej Nevady - pustynia Grand Senora.
Jest tutaj wszystko, czego oczekiwalibyśmy po podobiźnie amerykańskiego
habitatu.
Oprócz świata naziemnego mamy również podobnie rozbudowany świat podwodny -
oprócz rafy koralowej pod wodą spotkamy najróżniejsze rodzaje zwierząt, od
żółwi po gotowe nas chapnąć rekiny. Na dnie często trafić można na wraki
statków, barek, kutrów a nawet samolotów pasażerskich. Wszystko to oglądać
możemy z pokładu batyskafu, który również związany będzie z misją fabularną i
poboczną.
Czym byłby stan San Andreas, gdyby nie było w nim nic do roboty? Cały świat po
prostu tętni życiem - na każdym kroku spotkać można zdarzenia
losowe znane z wcześniejszej produkcji panów z Rockstar - Red Dead
Redemption. Spotkać można dosłownie wszystko - pannę młodą, która ucieka
sprzed ołtarza, córkę bossa mafii, którą przypadkiem uratujemy z opresji - albo
i nie. To od nas zależy, co zrobimy z tym, co dzieje się w okolicy. Możemy
pomóc, możemy też zostawić to w spokoju. Wszystko to powoduje wrażenie
niesamowitej immersji ze światem przedstawionym. Uniwersum po prostu żyje - na
autostradzie spotkamy trenujących kolarzy, na Górze Chiliad spotkamy turystów z
plecakami, którzy robią sobie selfie na tle krajobrazu widocznego ze szczytu.
Poraz kolejny, Grand Theft Auto skupia najnowsze zdarzenia ze Stanów i
genialnie je parodiuje. O ile humor w przykładowym Saints Row był
znacznie przesadzony, tak tutaj jest dozowany w idealnych dawkach. Mamy dla
przykładu znaleźć elementy statku kosmicznego czy też skrawki listu, w którym
pewien hollywoodzki impresario zwierza się z morderstwa pewnej wschodzącej
gwiazdki kina. Różnorodność wszystkiego, co przyjdzie nam zobaczyć po prostu
przytłacza i powala. Czasami miałem wrażenie, że wokół mnie dzieje się tyle
rzeczy, że nie wiem, od czego zacząć.
A co, jak się nie otworzy? Cholera, że też wcześniej o
tym nie pomyślałem!
Arsenał również przeszedł sporą modyfikację. Nie ma już takiej ilości broni,
jaką mieliśmy do dyspozycji w GTA:SA, ale za to można ją
modyfikować. Oprócz modyfikacji broni, takich jak dodanie tłumików, celowników
laserowych, powiększonych magazynków, lepszych kolb, możemy również zmienić
rodzaj amunicji, którą wypluje nasza pukawka. Bronie są jak najbardziej
odpowiednie i ilość ich jest wystarczająca do robienia z nich użytku w
jakimkolwiek kierunku.
Modyfikacje dotyczą również samochodów - tak, na to również narzekałem podczas
ogrywania czwórki - wróciły w końcu warsztaty tunerskie! Poziom modyfikacji,
jaki można zastosować w autach, jest ogromny. Mamy tuning mechaniczny, na który
składa się ulepszanie silnika, hamulców i zawieszenia oraz zwiększanie
wytrzymałości karoserii. Do tego dorzucono nam również tuning optyczny, który
jest jeszcze bardziej rozbudowany! Można kolorować samochód, felgi, nawet dym z
opon - dosłownie wszystko. Do tego mamy do wyboru rodzaj felg, zderzaków,
klaksonu, a nawet kolor tablic rejestracyjnych i przyciemnienie szyb. Ilość
modyfikacji zapewnia niemal nieskończoną liczbę kombinacji, co zaspokoi
potrzeby każdego maniaka tuningu.
Jeżeli mówimy o powrotach, warto również wspomnieć o istnieniu szkółki
pilotażu, która bardzo przypadła mi do gustu w ogrywanej dziesięć lat temu GTA:
San Andreas. Nie jest może tak wymagająca, jak poprzednio, ale stanowi
bardzo fajną odskocznię od codziennych trudów bycia rzezimieszkiem.
Kochanie, jestem w pracy, nie mogę teraz rozmawiać! Tak,
to co zwykle - transportuję prochy do Stanów!
Graficznie tytuł ten wyciska wszystko z poczciwej trójeczki. Ekipa z Rockstar
Games zgotowała nie lada wyzwanie dla tego leciwego sprzętu, ale i również
pięknie zamknęła ten rozdział w historii branży, serwując nam coś, czego nie
było nam dane jeszcze oglądać. Tekstury świata i wszystkiego, co zobaczymy na
ekranie wyglądają pięknie. Piękne refleksy, cienie obliczane w czasie
rzeczywistym, niesamowita gra świateł i wybitnie odwzorowane warunki pogodowe -
deszcz w tej grze trzeba po prostu zobaczyć! Noc w końcu wygląda jak noc - jest
odpowiednio ciemno i jazda bez świateł może sprawić problem. Graficznie tytuł
ten prezentuje najwyższy poziom i absolutne sto procent, jakie może dać z
siebie nasza starowinka. Jedyne, do czego można by się przyczepić, to częste zachwiania
płynności animacji, ale to raczej element rozpoznawczy tego producenta.
Oprawa dźwiękowa to również absolutne mistrzostwo - kwestie mówione przez
aktorów głosowych zostały zrobione absolutnie wybitnie i należą się gromkie
oklaski dla ekipy, która to wszystko skleciła w całość, zarówno dźwiękowcy,
technicy jak i scenarzyści. Nie ma sensu rozwodzić się zanadto nad tym
czynnikiem - wszystko brzmi tak, jak powinno, a nawet lepiej.
Ostatni element techniczny, który chciałbym przytoczyć, to lokalizacja. Podczas
całej rozgrywki nie zauważyłem ani jednego znacznego błędu, czy to
merytorycznego, czy stylistycznego, czy nawet literówki. Tłumaczenie zostało
przygotowane na najwyższym poziomie, jest naprawdę zabawne, czuć, że włożono w
to sporo serca i nie rzuca się w oczy szczególne gonienie ekipy za terminem
deadline'u. Jest to jedno z najlepszych - a widziałem wiele - tłumaczeń, jakich
doczekała się jakakolwiek gra, kiedykolwiek.
--
Dobrnęliście zatem do konkluzji. Podczas blisko siedemdziesięciu godzin, które
spędziłem przy tej grze, muszę przyznać - mimo wielu niedociągnięć, których nie
da się wyeliminować w projekcie tak ogromnym, jak ten - bawiłem się naprawdę
przednio. Przygoda, którą przeżyłem tu, w San Andreas, jest jedną z
najlepszych, jakie do tej pory miałem okazję zobaczyć. Ogrom świata powala
jeszcze bardziej niż dotychczas. Technicznie robota została zrobiona iście
profesjonalnie. Wiele nowości nie przypadło mi do gustu, ale zostaje to
przyćmione tym, co czeka na nas w uniwersum stworzonym przez genialnych
koderów. Nie nudziłem się ani chwili, ani na moment nie czułem, że już gdzieś
to było, że znowu ktoś coś skopiował. Czy wrócę jeszcze do San Andreas? Na
pewno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz