piątek, 17 kwietnia 2015

Uncharted: Drake's Fortune

Studio Naughty Dog podlegające pod Sony znane jest głównie z uznawanej za jeden ze znaków rozpoznawczych rozrywki komputerowej serii o szalonym jamraju zwanym Crash. Właśnie ukończyli pracę nad zupełnie nowym produktem, próbując swoich sił na nowej generacji konsol Sony.
Wciel się w postać podróżnika próbującego rozwikłać zagadkę legendarnego El Dorado. Brzmi, jak materiał na hit? Owszem, ale czy na pewno tak jest?



To ja, Drake, dyndam na gzymsie i eksterminuję kolejne masy wrogów.



Głównym bohaterem produkcji jest niejaki Nathan Drake, którego przodkiem był sam sir Francis Drake - legendarny brytyjski podróżnik. Sam Nate próbuje dokończyć to, czego nie zrobił Francis - usiłuje odnaleźć owiane tajemnicą, znane z legend pokryte złotem miasto El Dorado. Rozgrywkę zaczynamy u wybrzeży Panamy, gdzie prawdopodobnie znajduje się podwodny grób sir Drake'a. Po jego wyłowieniu okazuje się, że trumna jest pusta, ale jest w niej pamiętnik średniowiecznego korsarza. Jest pełen dziwnych rysunków, które ciężko zrozumieć. Ostatnia strona, która, jak domniema Nate, jest rozwiązaniem zagadki, została wyrwana. Nate, razem ze swoim mentorem Victorem "Sully" Sullivanem i nieustraszoną reporterką Eleną Fisher udają się w pełną przygód i niebezpieczeństw wyprawę w poszukiwaniu kultowego skarbu.


Witam panią na pokładzie Douglasa Absurda!

Jest dużo strzelania, istnieje system osłon bardzo zbliżony do tego z Gears of War. Możemy zatem kucnąć za murkiem i zza niego ostrzeliwać naszych wrogów, za pomocą nie-do-końca-ślepego ognia i normalnego wychylenia się i dokładnego przymierzenia. Osłony można, z mniej lub bardziej udanym skutkiem zmieniać, przeskakując z jednej na drugą. Arsenał oddany graczowi do dyspozycji nie jest zbytnio rozbudowany, a powinien być, skoro większość czasu spędzonego w grze spędzimy na walce z przeciwnikiem. Do dyspozycji mamy kilka rodzajów pistoletów, małe pistolety automatyczne typu Uzi, z większych broni mamy niezawodnego kałasznikowa, amerykański karabin M4, nazistowski PM z drugiej wojny światowej i karabin snajperski Dragunov. Do rzucania mamy jeden rodzaj granatu. Granaty również możemy rozsyłać za pomocą granatnika. 
Oprócz etapów ze strzelaniem mamy też lokacje, które trzeba pokonać w "the old-fashioned way", czyli wspinaczkowo. Skaczemy zatem przez przepaście, przechodzimy po gzymsach, które niekiedy nie są w stanie utrzymać ciężaru Drake'a, bujamy się na lianach i łańcuchach, wspinamy po drabinkach. Nie kiedy napotkamy również różnego rodzaju zagadki i układanki, których charakterystyczne elementy możemy znaleźć w pamiętniku sir Francisa, który służy nam jako pewnego rodzaju ściągawka.



Hej, Sully, chyba chlasnę sobie fotkę z dziadziem! Co ty na to?



Lokacje przemierzane przez naszego protagonistę wyglądają przepięknie. Mamy dużo starożytnych ruin, porastających lasem na tropikalnych wyspach, przyjdzie nam odwiedzić kilkusetletnie hiszpańskie kolonie, nadgryzione zębem czasu. Nie zabraknie również eksplorowania gęstych dżungli o różnych porach dnia. Od strony graficznej gra prezentuje się nieziemsko - poziom szczegółów powala! Miałem wrażenie, że gram raczej na komputerze, na którym pozwolić sobie można na tekstury wysokiej rozdzielczości i sporą dawkę anti-aliasingu. Nie spotyka się często tego typu wodotrysków w produkcjach na japońską konsolę, toteż zostałem bardzo mile zaskoczony. Zachody słońca wyglądają, jak prawdziwe. Czułem słoneczne ciepło na twarzy od samego patrzenia na scenerie, które mnie otaczają. Przechodzący przez zarośla Drake sprawia, że uginają się one pod jego ciężarem. Na każdym źdźble trawy działają tekstury cieni, co tworzy piorunujący efekt. Płynąca źródłami woda wygląda fotorealistycznie. Brodzący w niej eksplorator momentalnie moknie, co jest bardzo fajnym szczegółem, który rzadko występuje w takich produkcjach. Mokre skały i ściany również błyszczą się pod wpływem światła. Gra cieni zasługuje na pochwałę - jest autentycznie i ładnie. Mimika twarzy postaci jest bardzo dobra. Animowane przerywniki filmowe są wyreżyserowane z hollywoodzką precyzją i spektakularnością. Możnaby stwierdzić - gra idealna. No właśnie, możnaby...


Książę Persji nie dałby rady. Chyba...



...gdyby nie poziom błędów, niedociągnięć, absurdu i udziwnień, które są równie spektakularne, jak sama gra. Drake przeskakuje odległości dłuższe niż pozwalają na to ludzkie możliwości, podbija się z gzymsu na wysokość trzech metrów, odbija się od ściany z nieludzką siłą, aby doskoczyć do drugiego, oddalonego o kilka metrów. O ile w Prince of Persia nie sprawiało to problemu, bo całość była robiona w baśniowym klimacie, gdzie człowiek nie doszukiwałby się jakichś autentycznych elementów, o tyle tutaj już to wadzi i jest zupełnie absurdalne. Sterowanie to niestety więcej wad niż zalet. Bardzo często Drake nie reaguje zupełnie na trzymany kierunek skoku i spada w przepaść, co kończy się jego śmiercią i zmusza nas do zaczęcia całej skakanej sekwencji od nowa, co tylko zwiększa poziom naszej irytacji i znużenia takimi elementami. Właśnie - znużenie. Znużenie i monotonia. Produkcję tę można opisać za pomocą dwóch cyfr. Przyjmijmy, że cyfra 1 to etapy strzelane, a cyfra 2 - etapy skakane. Gra niestety wygląda tak: 1, 2, 1, 2, 1, 2. Nie ma zupełnie żadnych innowacji, żadnych urozmaiceń rozgrywki, żadnych elementów, które rozwiałyby panującą już od dobrych dwudziestu minut nudę. Poskakałem i wiedziałem, że w następnej sali będe musiał strzelać, a po zakończeniu walki byłem już znowu gotowy na irytację związaną z kiepsko działającymi etapami skakanymi.

Zagadki, puzzle, układanki - jest ich jak na lekarstwo, i są banalnie proste. Mamy na przykład jakieś symbole, które to należy wepchnąć w ścianę w odpowiedniej kolejności. No dobra, fajna sprawa. Jest trochę kombinacji. Ale gdzie tam - kolejność jest jasno opisana w pamiętniku! Cała zagadka sprowadza się jedynie do wciśnięcia paneli ściennych. Inna z kolei polega na ułożeniu ich w odpowiedniej pozycji, obracając specjalne pola. To też jest opisane w pamiętniku. Wszystko jest. Skoro Francis chciał ukryć skarb, to po co umieścił szczegółowy poradnik dojścia do niego w książeczce? Żenada.


Steven Seagal byłby dumny.



Wrogowie - największy chyba absurd tej gry. Pojawiają się w ilościach hurtowych, są nieludzko wytrzymali (cały magazynek z M4 wpakowany w zbira nie wystarczy). Ale to jeszcze nic. Najlepsze jest to: wchodzimy do pomieszczenia, o którym nasz wróg rzekomo "nie wie". Rozwiązujemy zatem zagadkę, która jest tak prosta, że uwłacza mojej inteligencji i otwiera się fałszywa kamienna ściana. Wchodzę tam z latarką, a tu co? Reflektory archeologiczne przeciwnika. Fuck logic, pomyślałem. Wyskakuję zza winkla, a tam dziesięciu chłopa już czeka z wymierzonymi we mnie spluwami, jakby wiedzieli, że tam będę. Przecież wiedzieli! Wszystko za sprawą pięknych skryptów, których też tam nie brakuje. Za każdym razem żołnierze przybiegną tak samo, nie mówiąc już o ich ilości, która sprawia wrażenie, że wynajęta została cała armia wyglądających tak samo najemników. Okazuje się, że ukryte pomieszczenie z drugiej strony miało normalny wylot na powierzchnię w postaci ogormnej dziury wielkości 10 na 40 metrów. Więc po co ukrywać to pomieszczenie? Albo po co rozwiązywać zagadkę, skoro można było wejść od drugiej strony dziurą? No tak, żadna różnica - zagadka była równie prosta, jak wejście przez otwór. Żenada, po raz drugi.


Jedziemy na skuterze pod prąd, walimy z automatycznego granatnika.

Na absolutny hejt z mojej strony zasługuje niesławny etap na skuterze wodnym, gdzie to płyniemy w górę rzeki (dla niekumatych - pod prąd). Niby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że prąd jest cholernie wartki, a my kilka razy wpływać będziemy po praktycznie pionowych wodospadach! Do tego ktoś zrzucił z milion beczek z paliwem, które przy uderzeniu w nasz skuter eksplodują. Do tego rzeki pilnują wrogowie, do których strzelamy już jako Elena siedząca za Drake'em. No właśnie - strzelamy. Za pomocą granatnika. Bez przeładowywania. W tym miejscu, a jest to jakieś 3/4 fabuły, byłem już porządnie zirytowany. Dam jej jeszcze szansę na zrehabilitowanie się, mówię. No to proszę - mamy pod koniec gry niemiecki bunkier u-botów. Spoko - fajna, klimatyczna miejscówka - pomyślałem. Na ziemi leży niemiecki PM, typowy wojenny karabin maszynowy. Ani pordzewiały, ani nic. Strzela, jakby go dopiero wczoraj dojcze z fabryki wypuściły. Fuck logic, po raz drugi. Idziemy więc przez ten bunkier, korytarze ciemne, typowo Silent Hillowy klimat. Tylko tego jeszcze brakowało - tak. Czara mojego poirytowania tym tytułem przelała się, gdy ujrzałem... zombie. Okazuje się, że są to Hiszpanie, kolonizatorzy. Wyglądają trochę, jak typowe mobki w S.T.A.L.K.E.R. O ile tam było to fajne, bo dodawało pikanterii klimatowi eksplorowania okolic czarnobylskiej elektrowni, o tyle tutaj jest to zupełnie zbędne i sprawia, że gra jest jeszcze bardziej niepoważna. W tym momencie stwierdziłem, że poziom produkcji sięgnął dna i nawet jasny pierun z nieba nie zdoła jej uratować.




Długo myślałem nad tym, w jakim świetle opisać ten tytuł. Fabuła zasługuje na prawdę na najwyższe noty, jest fajna, ciekawa, czasami nawet zaskakująca. Wszystko krewi mechanika rozgrywki i absurd, którym syto obsiano wydawnictwo spod Crashowskich rąk. Trzy punkty, którymi mogę pokrótce naświetlić produkcję komuś, kto zechciałby w nią zagrać:
1. Jeżeli chcę postrzelać, mam to zrobione lepiej w Gears of War.
2. Jeżeli chcę poeksplorować ruiny, mam to zrobione lepiej w Tomb Raider.
3. Jeżeli chcę poskakać po genialnie przemyślanych lokacjach, mam to zrobione lepiej w Prince of Persia.
Może jestem już za stary, może nie zrozumiałem istoty tej produkcji, ale oczekiwałem czegoś innego. Oczekiwałem czegoś, co jest trochę bardziej autentyczne. Skoro sprawiło takie wrażenie na samym początku, mogło to wrażenie utrzymać do samego końca. Otrzymałem natomiast sklejkę trzech gier, kiepsko skopiowanych na dodatek. Ktoś, kto zechce sobie bezmózgo przebrnąć przez grę "for fun" - lepszego tytułu nie znajdzie. Mówiono, że jest to jeden z tytułów, które definiują poziom rozgrywki na najbliższe lata - jeżeli tak ma wyglądać branża gier przygodowych, to ja wysiadam.


Do Naughty Dog nadal mam szacunek, ze względu na genialnego Crasha. Uważam, że Uncharted to ich jednorazowa wpadka i nie zmieni to ogromnej sławy tego studia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz