Studio Naughty Dog podlegające pod Sony znane jest głównie z
uznawanej za jeden ze znaków rozpoznawczych rozrywki komputerowej serii o
szalonym jamraju zwanym Crash. Właśnie ukończyli pracę nad zupełnie nowym
produktem, próbując swoich sił na nowej generacji konsol Sony.
Wciel się w postać podróżnika próbującego rozwikłać zagadkę legendarnego El
Dorado. Brzmi, jak materiał na hit? Owszem, ale czy na pewno tak jest?
To ja, Drake, dyndam na gzymsie i eksterminuję kolejne
masy wrogów.
Głównym bohaterem produkcji jest niejaki Nathan Drake,
którego przodkiem był sam sir Francis Drake - legendarny brytyjski podróżnik.
Sam Nate próbuje dokończyć to, czego nie zrobił Francis - usiłuje odnaleźć
owiane tajemnicą, znane z legend pokryte złotem miasto El Dorado. Rozgrywkę
zaczynamy u wybrzeży Panamy, gdzie prawdopodobnie znajduje się podwodny grób
sir Drake'a. Po jego wyłowieniu okazuje się, że trumna jest pusta, ale jest w
niej pamiętnik średniowiecznego korsarza. Jest pełen dziwnych rysunków, które ciężko
zrozumieć. Ostatnia strona, która, jak domniema Nate, jest rozwiązaniem
zagadki, została wyrwana. Nate, razem ze swoim mentorem Victorem
"Sully" Sullivanem i nieustraszoną reporterką Eleną Fisher udają się
w pełną przygód i niebezpieczeństw wyprawę w poszukiwaniu kultowego skarbu.
Witam panią na pokładzie Douglasa Absurda!
Jest dużo strzelania, istnieje system osłon bardzo zbliżony
do tego z Gears of War. Możemy zatem kucnąć za murkiem i zza niego ostrzeliwać
naszych wrogów, za pomocą nie-do-końca-ślepego ognia i normalnego wychylenia
się i dokładnego przymierzenia. Osłony można, z mniej lub bardziej udanym
skutkiem zmieniać, przeskakując z jednej na drugą. Arsenał oddany graczowi do
dyspozycji nie jest zbytnio rozbudowany, a powinien być, skoro większość czasu
spędzonego w grze spędzimy na walce z przeciwnikiem. Do dyspozycji mamy kilka
rodzajów pistoletów, małe pistolety automatyczne typu Uzi, z większych broni
mamy niezawodnego kałasznikowa, amerykański karabin M4, nazistowski PM z
drugiej wojny światowej i karabin snajperski Dragunov. Do rzucania mamy jeden
rodzaj granatu. Granaty również możemy rozsyłać za pomocą granatnika.
Oprócz etapów ze strzelaniem mamy też lokacje, które trzeba pokonać w "the
old-fashioned way", czyli wspinaczkowo. Skaczemy zatem przez przepaście,
przechodzimy po gzymsach, które niekiedy nie są w stanie utrzymać ciężaru
Drake'a, bujamy się na lianach i łańcuchach, wspinamy po drabinkach. Nie kiedy
napotkamy również różnego rodzaju zagadki i układanki, których
charakterystyczne elementy możemy znaleźć w pamiętniku sir Francisa, który
służy nam jako pewnego rodzaju ściągawka.
Hej, Sully, chyba chlasnę sobie fotkę z dziadziem! Co ty
na to?
Lokacje przemierzane przez naszego protagonistę wyglądają
przepięknie. Mamy dużo starożytnych ruin, porastających lasem na tropikalnych
wyspach, przyjdzie nam odwiedzić kilkusetletnie hiszpańskie kolonie,
nadgryzione zębem czasu. Nie zabraknie również eksplorowania gęstych dżungli o
różnych porach dnia. Od strony graficznej gra prezentuje się nieziemsko -
poziom szczegółów powala! Miałem wrażenie, że gram raczej na komputerze, na
którym pozwolić sobie można na tekstury wysokiej rozdzielczości i sporą dawkę anti-aliasingu.
Nie spotyka się często tego typu wodotrysków w produkcjach na japońską konsolę,
toteż zostałem bardzo mile zaskoczony. Zachody słońca wyglądają, jak prawdziwe.
Czułem słoneczne ciepło na twarzy od samego patrzenia na scenerie, które mnie otaczają.
Przechodzący przez zarośla Drake sprawia, że uginają się one pod jego ciężarem.
Na każdym źdźble trawy działają tekstury cieni, co tworzy piorunujący efekt.
Płynąca źródłami woda wygląda fotorealistycznie. Brodzący w niej eksplorator
momentalnie moknie, co jest bardzo fajnym szczegółem, który rzadko występuje w
takich produkcjach. Mokre skały i ściany również błyszczą się pod wpływem
światła. Gra cieni zasługuje na pochwałę - jest autentycznie i ładnie. Mimika
twarzy postaci jest bardzo dobra. Animowane przerywniki filmowe są
wyreżyserowane z hollywoodzką precyzją i spektakularnością. Możnaby stwierdzić
- gra idealna. No właśnie, możnaby...
Książę Persji nie dałby rady. Chyba...
...gdyby nie poziom błędów, niedociągnięć, absurdu i
udziwnień, które są równie spektakularne, jak sama gra. Drake przeskakuje
odległości dłuższe niż pozwalają na to ludzkie możliwości, podbija się z gzymsu
na wysokość trzech metrów, odbija się od ściany z nieludzką siłą, aby doskoczyć
do drugiego, oddalonego o kilka metrów. O ile w Prince of Persia nie sprawiało
to problemu, bo całość była robiona w baśniowym klimacie, gdzie człowiek nie
doszukiwałby się jakichś autentycznych elementów, o tyle tutaj już to wadzi i
jest zupełnie absurdalne. Sterowanie to niestety więcej wad niż zalet. Bardzo
często Drake nie reaguje zupełnie na trzymany kierunek skoku i spada w
przepaść, co kończy się jego śmiercią i zmusza nas do zaczęcia całej skakanej
sekwencji od nowa, co tylko zwiększa poziom naszej irytacji i znużenia takimi
elementami. Właśnie - znużenie. Znużenie i monotonia. Produkcję tę można opisać
za pomocą dwóch cyfr. Przyjmijmy, że cyfra 1 to etapy strzelane, a cyfra 2 -
etapy skakane. Gra niestety wygląda tak: 1, 2, 1, 2, 1, 2. Nie ma zupełnie
żadnych innowacji, żadnych urozmaiceń rozgrywki, żadnych elementów, które
rozwiałyby panującą już od dobrych dwudziestu minut nudę. Poskakałem i
wiedziałem, że w następnej sali będe musiał strzelać, a po zakończeniu walki byłem
już znowu gotowy na irytację związaną z kiepsko działającymi etapami skakanymi.
Zagadki, puzzle, układanki - jest ich jak na lekarstwo, i są
banalnie proste. Mamy na przykład jakieś symbole, które to należy wepchnąć w
ścianę w odpowiedniej kolejności. No dobra, fajna sprawa. Jest trochę
kombinacji. Ale gdzie tam - kolejność jest jasno opisana w pamiętniku! Cała
zagadka sprowadza się jedynie do wciśnięcia paneli ściennych. Inna z kolei
polega na ułożeniu ich w odpowiedniej pozycji, obracając specjalne pola. To też
jest opisane w pamiętniku. Wszystko jest. Skoro Francis chciał ukryć skarb, to
po co umieścił szczegółowy poradnik dojścia do niego w książeczce? Żenada.
Steven Seagal byłby dumny.
Wrogowie - największy chyba absurd tej gry. Pojawiają się w
ilościach hurtowych, są nieludzko wytrzymali (cały magazynek z M4 wpakowany w
zbira nie wystarczy). Ale to jeszcze nic. Najlepsze jest to: wchodzimy do
pomieszczenia, o którym nasz wróg rzekomo "nie wie". Rozwiązujemy
zatem zagadkę, która jest tak prosta, że uwłacza mojej inteligencji i otwiera
się fałszywa kamienna ściana. Wchodzę tam z latarką, a tu co? Reflektory
archeologiczne przeciwnika. Fuck logic, pomyślałem. Wyskakuję zza
winkla, a tam dziesięciu chłopa już czeka z wymierzonymi we mnie spluwami,
jakby wiedzieli, że tam będę. Przecież wiedzieli! Wszystko za sprawą pięknych
skryptów, których też tam nie brakuje. Za każdym razem żołnierze przybiegną tak
samo, nie mówiąc już o ich ilości, która sprawia wrażenie, że wynajęta została
cała armia wyglądających tak samo najemników. Okazuje się, że ukryte
pomieszczenie z drugiej strony miało normalny wylot na powierzchnię w postaci
ogormnej dziury wielkości 10 na 40 metrów. Więc po co ukrywać to pomieszczenie?
Albo po co rozwiązywać zagadkę, skoro można było wejść od drugiej strony
dziurą? No tak, żadna różnica - zagadka była równie prosta, jak wejście przez
otwór. Żenada, po raz drugi.
Jedziemy na skuterze pod prąd, walimy z automatycznego
granatnika.
Na absolutny hejt z mojej strony zasługuje niesławny etap na
skuterze wodnym, gdzie to płyniemy w górę rzeki (dla niekumatych - pod prąd).
Niby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że prąd jest cholernie wartki, a my
kilka razy wpływać będziemy po praktycznie pionowych wodospadach! Do tego ktoś
zrzucił z milion beczek z paliwem, które przy uderzeniu w nasz skuter
eksplodują. Do tego rzeki pilnują wrogowie, do których strzelamy już jako Elena
siedząca za Drake'em. No właśnie - strzelamy. Za pomocą granatnika. Bez
przeładowywania. W tym miejscu, a jest to jakieś 3/4 fabuły, byłem już porządnie
zirytowany. Dam jej jeszcze szansę na zrehabilitowanie się, mówię.
No to proszę - mamy pod koniec gry niemiecki bunkier u-botów. Spoko -
fajna, klimatyczna miejscówka - pomyślałem. Na ziemi leży niemiecki
PM, typowy wojenny karabin maszynowy. Ani pordzewiały, ani nic. Strzela, jakby
go dopiero wczoraj dojcze z fabryki wypuściły. Fuck logic, po raz
drugi. Idziemy więc przez ten bunkier, korytarze ciemne, typowo Silent Hillowy
klimat. Tylko tego jeszcze brakowało - tak. Czara mojego poirytowania tym tytułem
przelała się, gdy ujrzałem... zombie. Okazuje się, że są to Hiszpanie,
kolonizatorzy. Wyglądają trochę, jak typowe mobki w S.T.A.L.K.E.R. O
ile tam było to fajne, bo dodawało pikanterii klimatowi eksplorowania okolic
czarnobylskiej elektrowni, o tyle tutaj jest to zupełnie zbędne i sprawia, że
gra jest jeszcze bardziej niepoważna. W tym momencie stwierdziłem, że poziom
produkcji sięgnął dna i nawet jasny pierun z nieba nie zdoła jej uratować.
Długo myślałem nad tym, w jakim świetle opisać ten tytuł.
Fabuła zasługuje na prawdę na najwyższe noty, jest fajna, ciekawa, czasami
nawet zaskakująca. Wszystko krewi mechanika rozgrywki i absurd, którym syto
obsiano wydawnictwo spod Crashowskich rąk. Trzy punkty, którymi mogę pokrótce
naświetlić produkcję komuś, kto zechciałby w nią zagrać:
1. Jeżeli chcę postrzelać, mam to zrobione lepiej w Gears of War.
2. Jeżeli chcę poeksplorować ruiny, mam to zrobione lepiej w Tomb Raider.
3. Jeżeli chcę poskakać po genialnie przemyślanych lokacjach, mam to zrobione
lepiej w Prince of Persia.
Może jestem już za stary, może nie zrozumiałem istoty tej produkcji, ale
oczekiwałem czegoś innego. Oczekiwałem czegoś, co jest trochę bardziej
autentyczne. Skoro sprawiło takie wrażenie na samym początku, mogło to wrażenie
utrzymać do samego końca. Otrzymałem natomiast sklejkę trzech gier, kiepsko
skopiowanych na dodatek. Ktoś, kto zechce sobie bezmózgo przebrnąć przez grę
"for fun" - lepszego tytułu nie znajdzie. Mówiono, że jest to jeden z
tytułów, które definiują poziom rozgrywki na najbliższe lata - jeżeli tak ma
wyglądać branża gier przygodowych, to ja wysiadam.
Do Naughty Dog nadal mam szacunek, ze względu na genialnego
Crasha. Uważam, że Uncharted to ich jednorazowa wpadka i nie zmieni to ogromnej
sławy tego studia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz